poniedziałek, 29 czerwca 2015

Bieg w Pogoni za Żubrem

Hm... albo raczej w poszukiwaniu trasy, ale od początku...
Do Krakowa wróciłam w sobotę późnym wieczorem. Jakoś udało mi się ogarnąć rzeczy i z myślą o biegu następnego dnia dość wcześniej położyłam się spać.
W niedzielę obudziłam się po 7 i ze zmartwieniem stwierdziłam, że w ogóle nie mam apetytu. Wcisnęłam w siebie shake proteinowy, a na wynos przygotowałam płatki owsiane z rodzynkami, pestkami dyni i słonecznika. Coś niecoś z tego dziabnęłam przed 10, bo że zjadłam to raczej nie mogę powiedzieć. Oczywiście wiedziałam, że to się może skończyć osłabieniem w trakcie biegu, zwłaszcza że nie miałam przy sobie żadnego żelu ani batona, ale mocno liczyłam na izotoniki od organizatora.
Odebrałam pakiet startowy, koszulkę i spokojnie doczekałam do 12. Przed startem zrobiłam krótką rozgrzewkę. Na początku biegło mi się nawet dość fajnie, choć myślę, że narzuciłam zbyt szybkie tempo. Powtarzałam sobie w myślach "spokojnie, w swoim tempie... i co z tego, że oni cię wyprzedzają". Konsternacja nastąpiła tuż przed 5 km. Okazało się, że dalej nie ma trasy... to znaczy gdzieś tam była, ale jakiś dowcipniś przewiesił taśmę i kompletnie nie wiedzieliśmy gdzie mamy biec. Nasze rozkminy świetnie widać na mapce:


Kiedy już w końcu udało nam się wbiec na 7 km, część osób stwierdziła, że nie ma się co wysilać, bo i tak całą klasyfikację o kant d... rozbić. Ja pomyślałam, że wszystko jedno, że to jest okazja, żeby sprawdzić samego siebie i pocisnęłam dalej. I tak mniej więcej do 12 km biegło mi się bardzo dobrze, a potem dopadła mnie kolka. Dzień dobry Wieeeetnam... koszmar jakiś, a na dodatek zaczęła poddawać się głowa. No bo skoro bez klasyfikacji, to po co się męczyć, a nie lepiej po prostu iść, przecież to tak okropnie boli. Momentami jęczałam i wcale się tego nie wstydzę. Biegłam, albo raczej kuśtykałam dalej. Po jakimś kilometrze ból nieco zelżał i mogłam już w miarę normalnie biec.
Powiem tak, jak na wymuszoną przerwę na szukanie trasy i chwilowe zwolnienie tempa spowodowane kolką, to i tak miałam całkiem niezły czas. Ostatnie 3 km biegliśmy w dość intensywnym deszczu i to wcale nie było przyjemne. Najważniejsze, że głowa stanęła na wysokości zadania i się nie poddała.


W pakiecie pobiegowym dostaliśmy drożdżwkę, jabłko i banana. Owoce, to rozumiem, ale drożdżówka... albo cięcia kosztów, albo niewiedza...
W ramach rekompensaty organizator obiecał nam 50% rabatu na bieg w przyszłym roku. Zobaczymy. czy dotrzyma słowa.
Nie żałuję udziału w biegu, nawet jeśli trochę mi brakło do tych 15 km. W przyszłym roku spróbuję ponownie, a że się dopiero rozkręcam, jest szansa na dobry czas.
Tymczasem za tydzień Limanowa Forrest i to dopiero będzie prawdziwe górskie wyzwanie ;)

Kinga

sobota, 27 czerwca 2015

5. Essener Firmenlauf

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Właśnie wróciłam z kilkudniowego pobytu w Zagłębiu Rury, Było ciekawie i intensywnie, nie powiem, ale cieszę się, że już jestem w moim ukochanym Krakowie.
Wyjazd był częściowo prywatny, częściowo służbowy. Fajnie jest, kiedy można połączyć przyjemne z pożytecznym.
W środę wzięłam udział w biegu firmowym. Co prawda dystans nie był długi, bo zaledwie 5,1 km, ale za to mogę się pochwalić bardzo dobrym wynikiem. W biegu uczestniczyło ponad 8300 osób. Atmosfera była nie do opisania, a kibice tacy, jakich Kraków może tylko pozazdrościć...i tu nie żartuję...


Miałam dużą presję, bo przez cały dzień koledzy z pracy wypytywali, w jakim czasie zamierzam dotrzeć do celu. Chlapnęłam, że spróbuję poniżej 25 minut i musiałam być konsekwentna. Ten typ tak ma ;)


W czwartek byłam w sklepie dla biegaczy i zrobiłam sobie "Laufanalyse", w wyniku której nabyłam nowe buty. Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem zakupu i w końcu go urealniłam.



Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym od razu nie wypróbowała nowego nabytku. Buty spisały się na medal.


A jutro kolejne wyzwanie, bo w "Pogoni za Żubrem" pobiegnę 15 km... byle do mety :)

Kinga

niedziela, 14 czerwca 2015

Weekend nad Zalewem Czorsztyńskim

To był fantastyczny weekend...
W sobotę rano, tuż po śniadaniu, pojechaliśmy do Niedzicy. Dostałam kajak, wiosło, kapok i krótką instrukcję, jak się pływa i steruje kajakiem. Na początku trochę się bałam, ale że z całej instrukcji najbardziej utkwiło mi w pamięci "nie panikować", więc strach szybko minął i zaczęła się zabawa. Bardzo szybko opanowałam technikę, sama byłam zaskoczona... Przepłynęłam jakieś 3 km i nawet będąc na środku jeziora, czułam się pewnie i bezpiecznie. Spodobało mi się i przy najbliższej okazji zamierzam to powtórzyć. Może uda się zrobić jakąś wycieczkę krajoznawczą wzdłuż brzegów jeziora...
Dzisiaj obejrzałam na żywo mecz piłki nożnej amatorów, a wieczorem biegałam. Kolejne zawody już za dwa tygodnie, więc trzeba trenować.


Zaczyna mi brakować pomysłów, gdzie biegać, a nie ma nic gorszego niż nudna oblatana trasa... No i trzeba sobie podnieść poprzeczkę, ale to już niedługo, bo 5 lipca bieg Limanowa Forrest.

Forrest Limanowa

Kocham biegać!! :)

Kinga

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Men Expert Survival Race

Żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce...czyli krótko mówiąc w niedzielę w ogóle nie miałam ochoty startować w żadnym biegu z przeszkodami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam aż tak zdemotywowana, ale pojechałam... Na miejscu spotkałam ludzi z klubu, m. in. dwóch trenerów i zrobiło mi się trochę lepiej. Koniec końców wystartowałam.
Z nieba lał się niemiłosierny żar, więc na początku biegłam spokojnie, swoim tempem. Przy którejś z początkowych przeszkód dogoniłam znajome i potem tak jakoś mi się pobiegło. Dziękowałam sobie w duchu za wszystkie dotychczasowe starty, które zmotywowały mnie do treningów. Efekty były niemalże namacalne. Bardzo szybko dogoniłam kolegę, który ma za sobą kilka ukończonych maratonów i potem biegliśmy już razem. Było extra!! Dopingowaliśmy się nawzajem. Kilka przeszkód pokonaliśmy wspólnie. W pojedynkę byłoby to raczej niewykonalne. Tym razem najbardziej podobały mi się przeszkody z wodą, bo w tym upalnym dniu przynosiły nieopisaną ulgę. Było kilka nowości, m. in. przebieganie pomiedzy kablami pod napięciem i przechodzenie po linie nad wodą. Kilka razy prosiłam gapiów o łyk wody. W ludziach jest jednak empatia, nikt mi nie odmówił.



Pokonanie całej 10-kilometrowej trasy zajęło mi 1:16:49 h. Jestem bardzo zadowolona z tego wyniku. Biorąc pod uwagę początkowy brak motywacji i nieznośny upał, uważam że jest to bardzo dobry wynik. Pochwalę się jeszcze, że pierwszy raz w historii moich biegów wyczynowych udało mi się wejśc po linie :)
Organizacyjnie impreza była bez zarzutu. Jedynym niedociągniecięm była jedna jedyna stacja z wodą na trasie. Zamiast medali dostaliśmy nieśmiertelniki. Nie wiem, czyj to był pomysł, ale trafiony w dziesiątkę.
Przez najbliższe dwa tygodnie odpoczywam, w cudzysłowiu, bo oczywiśnie nie zamierzam odpuszczać treningów. Kolejny ważny start 28 czerwca, 15 km w Puszczy Niepołomickiej, a potem już tylko odliczanie do kolejnego Spartana. Aroo!!

Kinga

sobota, 6 czerwca 2015

Gorce

Korzystając z pięknej pogody, wybrałyśmy się z koleżanką na wycieczkę w Gorce. Pojechałyśmy do Lubomierza i stamtąd niebieskim szlakiem poszłyśmy na Gorc, dalej zielonym na Przysłop Dolny i Gabrowską Dużą, a na koniec zółtym dotarłyśmy do schroniska na Turbaczu.


Na powrotną drogę wybrałyśmy zielony szlak prowadzący do Kowańca.
Pogoda wymarzona na górskie eskapady, choć momentami słońce mocno przyświecało nam w twarz. Pokonanie całej trasy zajęło około 6 godzin, łącznie z przerwą na posiłek w schronisku. Po drodze udało mi się zrobić kilka naprawdę fajnych zdjęć.


Już się nie mogę doczekać kolejnego wypadu w góry!! Im szybciej, tym lepiej...

Kinga

piątek, 5 czerwca 2015

Jest cel, motywacja, czas żeby się przygotować...

...i nawet trener się znalazł.
Z głupia frant poszłam dziś na spinning. Okazało się, że byłam jedyną osobą zdesperowaną na tyle, żeby trenować w słoneczne piątkowe popołudnie, a może to ten długi weekend... W każdym razie miałam trening personalny i dostałam niezły wycisk...
Na wstępie trener zapytał mnie, jaki mam cel, więc odpowiedziałam, że triathlon za rok. Podłapał temat, czego się raczej nie spodziewałam. Jakby się nagle stało oczywiste, że będę przychodzić do niego na treningi. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że właśnie będę. Instruktor zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Po pierwsze tym, że zaczął od skorygowania mojej postawy, po drugie - wiedzą na temat anatomii, po trzecie tym, że potrafi zmotywować i że się od razu zaangażował w mój osobisty cel. Chyba właśnie taki powinien być trener.
To nie był mój pierwszy trening na rowerze, ale momentami było mi ciężko. Dziś nie było zmiłuj, Jak trener powiedział, żebym zwiększyła opór, to musiałam to zrobić. Wiem, że jutro będę czuła nogi, co może nie jest zbyt pozytywną wiadomością, zwłaszcza że wybieram się w góry. Po przyjściu do domu zrolowałam obolałe mięśnie w nadziei, że może jednak nie będzie tak tragicznie. Z resztą taki dostałam przykaz.

Teraz krótko na temat przeznaczenia, dziwnych zbiegów okoliczności i nie ma tego złego...
Moja ulubiona instruktorka wyjeżdża z kraju. Na horyzoncie pojawił się nowy cel treningowy. Poznałam kogoś, kto mnie bardzo motywuje do realizacji tego celu. Może to jakiś znak? Już od jakiegoś czasu myślałam o tym, żeby zmienić plan treningowy i to jest chyba właśnie ten moment. Z części zajęć na pewno nie zrezygnuję, bo za bardzo je lubię, ale zdecydowana większość będzie z myślą o nowym celu, czyli tri...

Poniedziałek - Spartan Challenge
Wtorek - bieganie z Running Team
Środa - basen
Czwartek - Spartan Camp, Endurance
Piątek - Indoor Cycling Low
Sobota - TRX, Spartan Run
Niedziela - basen

Zobaczymy, jakie będą efekty. Mam mnóstwo czasu, żeby się o tym przekonać i ewentualnie zmodyfikować mój plan.

Kinga