wtorek, 22 października 2019

Mój ostatni maraton - 20. PKO Poznań Maraton - 20.10.2019

Ile można klepać po asfalcie? Postanowiłam skoncentrować się na biegach górskich, a swój ostatni asfaltowy maraton pobiec w mieście, do którego zawsze będę miała sentyment. Mieszkałam kiedyś w Poznaniu i pewno bym tam została, gdyby nie tęsknota za górami.
Wyjechaliśmy z Krakowa w czwartek rano, po drodze zwiedziliśmy przepiękny zamek w Gołuchowie. Polecam!! Na miejsce dotarliśmy późnym wieczorem. Gościny użyczyli nam znajomi, od których wynajmowałam kiedyś mieszkanie.
Już we wtorek zaczęło mnie łapać przeziębienie, ale je zbagatelizowałam. Do Poznania dotarłam z mocną chrypką, ale winą obarczyłam klimatyzację w samochodzie.
Sobotę spędziliśmy leniwie, głównie na plotkach ze znajomymi. Plan potruchtania wziął w łeb, bo moje przeziębienie jakby się nasiliło... A tu jeszcze odwiedziny u kolejnych znajomych, z którymi nie widziałam się całe lata... Wieczorem łyknęłam dwie polopiryny i dosyć wcześnie jak na mnie położyłam się spać.
Mimo kiepskiego samopoczucia, postanowiłam pobiec.
Start i meta znajdowały się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Pakiet odebrałam w piątek wieczorem, wiec w niedzielę przyjechałam na miejsce na pełnym luzie. Spotkałam znajomego, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie, a nawet udało nam się udzielić wywiadu dla Głosu Wielkopolski. Wszystko dlatego, że zdecydowaliśmy się wziąć udział w akcji charytatywnej organizowanej przez Bank PKO BP "Biegnę dla Fabiana i Franka":

20. PKO Poznań Maraton: Przebiegli kilometry dla Fabiana i Franka. Uczestnicy maratonu ponownie wsparli potrzebujących

Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak wyluzowana na starcie i nic nie zapowiadało kryzysu. Owszem, miało być ciepło, a ja ze względu na przeziębienie byłam dość grubo ubrana (koszulka termoaktywna, bokserka, spodenki poniżej kolana). Nie lubię biegać jak jest ciepło, tzn. powyżej 15 stopni, ale raczej nie mam wpływu na pogodę. Fakt jest taki, że nie chciałam się jeszcze bardziej pochorować po tym maratonie.
Wystartowaliśmy raczej punktualnie i do czwartego kilometra biegło mi się dosyć fajnie, a potem dopadła mnie kolka. Byłam zaskoczona, że tak szybko. Przeanalizowałam co zjadłam na śniadanie (płatki owsiane z nutellą i masłem orzechowym) i wiedziałam, że to nie mógł być powód. Oddychałam głęboko i na chwilę udało mi się załagodzić objawy kolki, ale niedługo lekki ból w boku przeszedł w kłujący ból w prawej pachwinie i musiałam się na chwilę zatrzymać. Niby trochę pomogło, ale jak tylko zaczynałam biec, ból powracał... Po prostu świetnie... Zaczęłam się zastanawiać, czy uda mi się dotrzeć chociaż do półmetka. Na szczęście mój facet sprzedał mi słownego liścia i jakoś się zmobilizowałam.
Do 21 kilometra miałam całkiem niezły czas, ale nie udało mi się go utrzymać i trochę z żalem patrzyłam na kolejnych mijających mnie pacemakerów. Cały czas sobie powtarzałam, że skoro dotarłam do połowy, to przecież muszę skończyć ten bieg. Było ciepło, na zmianę szłam i biegłam, ale czułam że jestem słaba.
Na trasie motywowali mnie obaj moi panowie i znajomi, u których mieszkałam. To wiele dla mnie znaczyło.
Po minięciu jednej stacji żywieniowej, celem stawało się dotarcie do kolejnej i tak mijały kilometry. Wiedziałam, że nie zrobię szałowego wyniku, ale gdzieś około 32 kilometra przestałam wątpić w to, czy dotrę do mety.
To był zdecydowanie najgorszy z moich wszystkich startów, ale co dziwne nigdy nie czułam się tak szczęśliwa i zadowolona na mecie. Po pierwsze dlatego, że się nie poddałam, wygrałam walkę ze sobą i z moja chorobą. Po drugie miałam świadomość, że to był ostatni taki bieg, koniec z klepaniem po asfalcie.
Ukończyłam ten maraton w cudownym czasie poniżej 5 godzin 😀 i... jestem z siebie dumna!!


Dziękuję moim kibicom, organizatorom za dobrze przygotowaną trasę, punkty odżywcze i w ogóle całokształt. Było fajnie i będę te kilka godzin wysiłku dobrze wspominać, a Poznań zawsze będzie miał szczególne miejsce w moim sercu.
Nadal walczę z przeziębieniem. Zdrowy rozsądek podpowiada, żeby na razie odpuścić treningi i zadbać o regenerację. Nie ma tego złego, jest czas na stretching i pisanie bloga.
Kolejny start w połowie listopada, półmaraton w Beskidach. Co głupiemu po rozumie ? 😉

Kinga