niedziela, 16 czerwca 2019

Bieg Wierchami Waligóra - 15.06.2019

Do Rytra przyjechaliśmy około 8:30, do 9:00 należało odebrać pakiety startowe. Start miał być o 9:30. Poprzedziła go krótka rozgrzewka, polegająca bardziej na ćwiczeniach rozciągających niż typowym kardio. Upał już zaczynał doskwierać, mimo wczesnej jeszcze godziny. Wiedziałam, że nie będzie łatwo.
Wystartowaliśmy punktualnie, najpierw asfaltem z górki i po przebiegnięciu około kilometra skręciliśmy w lewo. Nadal biegliśmy asfaltem, od czasu do czasu między drzewami, cały czas pod górkę. Prawdziwa wspinaczka zaczęła się około 3,5 km i trwała już do samej Przehyby. Więcej maszerowałam niż biegłam, ale nie pojechałam tam po to, żeby bić jakieś rekordy. Chciałam sprawdzić swoją kondycję psychiczną, a nie fizyczną. Tym razem głowa była na swoim miejscu i nie zniechęcił mnie nawet ból zatok, który odpuścił dopiero na szczycie. Widocznie mój organizm tak zareagował na zmianę wysokości i ciśnienia.
Na Przechybie, około 11,7 km czekał na nas pierwszy punkt odżywczy... w formie szwedzkiego bufetu... Nie przypominam sobie żadnego innego biegu, no może poza słowackim Goralman'em, w trakcie którego poczęstunek dla biegaczy byłby tak obfity: arbuzy, pomarańcze, rodzynki, ciastka, cukier, sól, woda, cola, izo, lemoniada, woda z cytryna i solą... i nie wiem, co jeszcze...
Po krótkiej przerwie, uzupełnieniu wody i obowiązkowej fotce pobiegłam dalej. Dołączyła do mnie koleżanka, z którą znałyśmy się w zasadzie tylko z widzenia (można poznać z widzenia wiele osób robiąc setne okrążenie łąk nowohuckich ;) Od tej pory to ona narzucała tempo i bardzo dobrze, bo mnie zmotywowała. Od Przehyby miałyśmy jeszcze ze dwa podbiegi na Radziejową, a potem było już z górki.
Na 17,5 km czekał na nas drugi punkt odżywczy, równie bogaty... Musiałam załatwić pilną potrzebę fizjologiczną, więc koleżanka trochę mi odeszła, ale nawet całkiem szybko ją dogoniłam i znowu biegłyśmy razem.
Kolejna atrakcja czekała na nas na 27 km... starsza kobieta wspierająca się na lasce wystawiła nam wiadro z zimna wodą i kubeczek. Niebo w gębie w tym upale. Znowu było pamiątkowe zdjęcie i  pobiegłyśmy dalej.
Niby z górki, ale właśnie teraz upał zaczął dawać się we znaki. Najpierw biegłyśmy w dół drogą wyłożoną betonowymi płytami, a potem asfaltem. Ostatnie dwa kilometry dały mi do wiwatu... asfaltem lekko pod górkę aż do samej mety. Żar z nieba i od asfaltu lał się nie miłosierny. Trochę szłam, trochę tuptałam.
Ostatecznie wpadłam na metę po 4 godzinach i 19 minutach, tuż za koleżanką, który jednak pocisnęła końcówkę. Od razu dostałam wodę i nakaz udania się do cienia.



Jestem bardzo zadowolona z tego startu. W porównaniu z ubiegłym rokiem nie miałam żadnego kryzysu. Wróciła radość z biegania i chęć walki ze swoimi słabościami. Zajęłam 77 miejsce w kategorii open (wśród ok 170 osób). Całkiem nieźle. Te prawie 30 km biegu w upale mocno dało mi popalić, ale nie żałuję, że się zdecydowałam. W przyszłym roku pewno będzie powtórka z rozrywki i kto wie, może na dłuższym dystansie ;)


Szczególne podziękowania i ukłon w stronę organizatorów. Sprawiacie, że co roku chce się wracać do Rytra. Szacun za kubeczki na wodę wielorazowego użytku. Tak trzymać!!!

Kinga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz