Pakiety startowe można było odebrać w dniu startu do godziny 10:30, w biurze zawodów zlokalizowanym przy Leśniczówce Gaboń. Do Nowego Sącza przyjechaliśmy dzień wcześniej, wiec rano mieliśmy dosyć spory zapas czasu choćby na to, żeby na spokojnie zjeść śniadanie i napić się kawy.
W biurze zawodów na wejściu pozytywne zaskoczenie, że pomimo mojej późnej rejestracji byłam na liście startowej i bez problemów dostałam pakiet (w przeciwieństwie do zeszłorocznego XRUN, który opłaciłam grubo przed samymi zawodami, a moja rejestracja gdzieś im umknęła...)
Zaskoczyło mnie "kameralne" grono startujących, na moim dystansie około 30 osób. Całokształt przed startem bez zarzutu. Organizator zrobił odprawę dla uczestników biegu każdego z dystansów osobno, dokładnie powiedział, gdzie będą rozdroża i że ktoś będzie na nich stał. I rzeczywiście tak było. W ogóle trasa była dobrze oznaczona, choć podobno na długim dystansie ktoś pościągał taśmy.
Wystartowaliśmy o 11:00. Początkowo biegliśmy asfaltem, ale dość krótko. W sumie od początku i do około 7 km było cały czas pod górkę, raczej większą niż mniejszą, ale to w końcu Przehyba ;-)
Na szczycie czekał na nas poczęstunek w formie szwedzkiego bufetu, czym chata bogata, full wypas... widać że sponsorzy dopisali... Ukłon w stronę organizatora!! :)
No a potem było już, jak to się mówi, z górki. Biegłam w towarzystwie jednej dziewczyny, też z Krakowa i w sumie całą drugą część trasy przegadałyśmy, jak to baby... ;-)
Trasa piękna, widokowa, więc musiały być przerwy na tzw. słit focię. Nie wrzucam tutaj, bo to nie w moim stylu, od tego są fejs i instagram...
Ogólnie można by było powiedzieć, że organizacja biegu była bez zarzutu (pakiet, trasa i jej oznaczenie, odprawa dla uczestników, punkt odżywczy etc.), ale...
O ile nie będę się czepiać o kubek, który miał być w pakiecie startowym... ;-) bo kto późno przychodzi... o tyle przyczepię się do wyników. Rozumiem, że czasami bywa tak, że te oficjalne są z późnieniem, ale jak się ma na trasie do 200 osób (licząc wszystkie dystanse), to chyba nie tak trudno policzyć pierwsze trójki na każdym z nich, zwłaszcza że numery startowe były w różnych kolorach. I zanim ktoś mnie zacznie hejtowac, na maratonie w Szczytnie biegło 260 osób, a kibice przed samą metą krzyczeli do mnie, która jestem z kobiet.
Nie chodzi o statuetkę, czy co tam było przygotowane, ale o przysłowiowy "uścisk dłoni prezesa". Dałam z siebie wszystko, przycisnęłam na podbiegach i byłoby mi miło usłyszeć na mecie: Gratulacje, jesteś druga / trzecia!!
Czas: 02:06:43
Kolejne górskie wyzwanie już za niecały miesiąc. Wracam w Gorce, żeby zmierzyć się z trasą, która pokonała mnie w zeszłym roku. Nie odpuszczam treningów, bo cel i motywacja są silniejsze niżę zmęczenie i okresowe napady lenistwa.
Kinga
Zeszłabym na takim rajdzie.
OdpowiedzUsuń