Jutro kolejny start - Perły Małopolski w Wapiennym. Nie mogę powiedzieć, żebym była jakoś specjalnie przygotowana do tego biegu. Można sobie zaplanować to i tamto, a w rzeczywistości zawsze wychodzi inaczej...
W ciągu ostatnich trzech tygodni nie brakowało mi chwil zwątpienia i rezygnacji. Nie poddałam się tylko dlatego, że miałam nad sobą bata. Z resztą nie wiem, czy mogę pisać, że się nie poddałam, bo tak naprawdę to gdyby nie mój facet i jego "idź poćwiczyć", to pewno bym odpuściła...
Nie jest łatwo. Często jestem niewyspana i zmęczona. Od jakiegoś czasu zmagamy się z kolką niemowlęcą. Mamy za sobą przeprowadzkę (powrót do Krakowa) i jesteśmy w trakcie remontu mieszkania. Czasem wydaje mi się, że Spartanka, która kiedyś osiągała całkiem niezłe wyniki w sporcie to była jakaś inna osoba, że to nie mogłam być ja.
A jednak nadal jestem aktywna. Wiem, że byłabym na siebie zła, gdybym niczego nie robiła i nawet te 50 minut ćwiczeń z Mel B potrafi uratować mój dzień. Nawet jeśli robię coś, czego się nie powinno robić, czyli trenuję na zmęczeniu i bez regeneracji, wiem że w tej chwili nie może być inaczej. Kiedyś podczas treningu miałam wrażenie, że biegnę śpiąc. Każdy krok był mega udręką, miałam ochotę rozpłakać się i pójść do domu, ale przebiegłam te kilka kilometrów. Każda forma ruchu w każdej wolnej chwili jest ważna. Powtarzam sobie, że to jest etap przejściowy, że będzie lepiej jak mały podrośnie i to mi dodaje sił.
Wiem, że byłoby ze mną bardzo kiepsko, gdybym całkowicie zrezygnowała ze sportu. Od nastu lat mam przed oczami wizję utytej mnie... Skąd to się wzięło? Moja mama sporo przytyła w ciąży i późniejszym okresie. Często słyszałam, że nadwagę mamy w genach i choćbym nie wiem co robiła, to i tak mnie nie ominie. Na moje własne nieszczęście potrafię sobie wszystkiego odmówić jeśli tylko chcę, a to się może niestety bardzo źle skończyć. I pewno gdyby nie to, że karmię piersią, to byłabym teraz na jakiejś "restrykcyjnej" diecie bez węglowodanów. Ale że muszę dbać o takiego małego człowieczka, jem w miarę normalnie. No chyba, że mam jakiś stres, wracam wtedy do punktu wyjścia i gdyby nie upomnienia najbliższych, to pewno bym nic nie jadła.
Kiedyś wszystko opierało się na prostym stwierdzeniu "ćwiczę, żeby nie utyć". Dziś jestem aktywna, żeby nie zwariować i żeby mieć lepszą kondycję. Ważę 63,5kg i jest mi z tym dobrze. W zasadzie niczego sobie nie odmawiam i jem to co lubię, na przykład masło orzechowe ;-)
Wiadomo, że w tym roku mogę zapomnieć o jakiś świetnych wynikach, ale nie rezygnuję. Wiem, że jutro nie będzie łatwo. Przede mną jakieś 15 km, treningowo biegam zazwyczaj około 7 km... Oby pogoda dopisała, czytaj... oby nie było upału.
Mała Fasolka (hm, już nie taka mała...) będzie mi kibicować i to jest chyba najlepsza z możliwych motywacji.
Kinga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz