W tym roku postanowiłam z kilkoma przyjaciółmi pójść na Łopień (góra w Beskidzie Wyspowym, 951 m npm). Wyszliśmy każdy ze swojego domu i spotkaliśmy się mniej więcej w połowie szlaku, tak gdzie było jeszcze błoto.
Każdy miał swój mały plecak, a w nim kiełbasę, chleb, smalec i coś na przepitkę, czyli krótko mówiąc herbatkę z prądem.
Jeśli ktoś marzy o białych Świętach, to polecam takie wyprawy. Jeszcze sporo poniżej szczytu zaczęło się robić biało, na moje oko spadło około 30-40 cm śniegu. W lesie krajobraz jak w bajce...
Podczas gdy ekipa zajęła się poszukiwaniem suchego drewna, ja postanowiłam poszukać szczytu, co wcale nie było takie łatwe. Skończyło się tym, że zrezygnowana wróciłam na kiełbasę z ogniska i ciepłą herbę. Są rzeczy, które mogą poczekać. Najcenniejsze w takich wyjściach są wspólnie spędzone chwile, żarty, dzielenie się poglądami na różne tematy. Nikomu nie jest zimo i nikt nie narzeka.
Oczywiście założony cel musiał zostać osiągnięty, więc jak tylko spora część ekipy postanowiła powoli zbierać się do domu, ja postanowiłam zaciągnąć mojego faceta na szczyt 😉 Jak by nie było, on trochę lepiej niż ja zna tę okolicę.
Na dół biegliśmy, żeby dogonić pozostałych. Po drodze zrodził się pomysł stworzenia nowej tradycji wychodzenia z dzieciakami na Łopień latem, palenia ogniska i nocowania pod namiotem. Wstępnie padło na lipiec, czas pokaże czy uda nam się wdrożyć pomysł w życie.
Mamy w nogach prawie 13 km, z 730 m przewyższeniem, a w głowie dużo pozytywnych emocji i energii. Tych wspomnień nikt nam nie zabierze.
Kinga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz