Moja strategia okazała się skuteczna. Średnie tempo około 6 min / km udało mi się utrzymać do samego końca biegu. Jestem z siebie dumna i zadowolona.
Faktycznie to prawda, że w Dębnie są najlepsi kibice. Wspaniała motywacja na trasie, za co bardzo dziękuję!!
Nie miałam ściany. Spodziewałam się jej około 30 km, ale nie nastąpiła. Piłam wodę, izotoniki i jadłam cukier na każdym punkcie żywieniowym, cały czas biegnąc. W sumie zjadłam tylko jeden żel. Dwa razy miałam kolkę, na 12 a potem na 35 km. Tej drugiej nie udało mi się zniwelować i towarzyszyła mi do końca biegu. Szłam około 500 m na przedostatnim kilometrze, pozostałą część trasy przebiegłam i jest to niewątpliwie powód do domy. Końcówkę, jakieś 500 m przed metą, uratował jakiś biegacz w koszulce Runmagedon. Po prostu nie mogłam pozwolić, żeby był lepszy od Spartanki i... dodałam gazu. Kiedy finiszowałam mój polar pokazywał 5 min / km :)
Trasa też była fajna, głównie w terenie niezabudowanym.
Maksymalne tętno nie przekroczyło 156 uderzeń na minutę. Cały czas biegłam w tlenie i praktycznie poniżej mojego pierwszego progu mleczanowego.
Mimo wszystko trochę czuję nogi, choć przypuszczam, że byłoby o wiele gorzej, gdyby nie masaż nóg, na który dałam się namówić tuż po biegu.
Nazbierałam endorfin na kolejny miesiąc, ale nie można osiadać na laurach. Kolejne wyzwanie już za trzy tygodnie - Spartan Race Sprint w Pradze, a 15 maja Cracovia Maraton. Będzie się działo ;)
Kinga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz