Mam za sobą kolejny start w Spartan Race. Nie było łatwo...
W sumie były trzy dość mocne podejścia (nazywając rzeczy po imieniu). Było bardzo ciepło, myślę że powyżej 25°C. Na szczęście miałam przy sobie bukłak z wodą, a na trasie były dwa punkty z napojami, przygotowane przez organizatora. 17-kilometrowa trasa w górskim terenie dała nam do wiwatu. Dziś najbardziej czuję uda i dłoń, ale o tym za chwilę. Jestem dumna z tego, że udało mi się wejść po linie. Spadłam z pachołków (tuż pod koniec), nie trafiłam oszczepem, nie przeszłam multi-ring i małpiego gaju, a na koniec spadłam z trawersu (chyba już ze zmęczenia) i tym oto pięknym sposobem zaliczyłam wczoraj 150 karnych burpees. Na dwóch ściankach pomogli mi jacyś faceci, sama nie dałabym rady. Worek z piaskiem był bardzo ciężki i trzeba go było wytaszczyć około 250 m pod górę, a potem oczywiście znieść na dół i to była chyba pierwsza selekcja zawodników. Na przeszkodzie, na której trzeba podciągnąć worek z piaskiem na wysokość 4-5 m rozwaliłam dłoń, bo lina wyśliznęła mi się z ręki, kiedy próbowałam powoli opuścić worek na ziemię. Ból nie do opisania, ale trzeba było biec dalej. Najgorzej było w potoku, kiedy zimna woda dostała się do otwartych ran. Z jednej strony dobrze, bo je obmyła, ale z drugiej strony bolało jak nie wiem co... Na mecie znalazłam ambulans, ale nikogo w nim nie było i koniec końców pomocy udzielili mi ratownicy górscy (zdezynfekowali rany).
To był prawdziwy Spartan, a nie jakaś przebieżka jak start w Pradze. Mój organizm, zarówno fizycznie jak i psychicznie, stanął na wysokości zadania. Wszystkie wybiegane wcześniej kilometry przyniosły oczekiwany rezultat. Ukończyłam bieg z czasem 3:32:19 h, zajmując 15 miejsce w kategorii open kobiet (startowało nas kilka ponad 600).
Dziś odpoczywam. No może wieczorem wyskoczę na chwilę na rower.
Kolejny start 12 czerwca, dyszka w Starym Sączu.
Kinga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz