... takiej dłuższej. Jak dla mnie to taka dłuższa przerwa oznacza powiedzmy tydzień i taką też przerobiłam 2 tygodnie temu.
Czasem człowiek tak się zafiksuje nad jedną rzeczą, że niewiele mu brakuje by się uzależnić. Kiedy dopadła mnie choroba i kiepsko się czułam, wiedziałam że to głupie robić sobie wyrzuty sumienia, że nie poćwiczę ani dziś, ani jutro, ani pojutrze, a w weekend będzie szkoła, więc też nic z tego nie wyjdzie. Od razu w głowie miałam obrazki sflaczałego tyłka, dużo gorszej formy, opony na brzuchu itp... To już jest przegięcie i wiedziałam o tym, ale czułam się winna. Chyba w takich momentach dobrze tłumaczyć samej sobie, że bez zdrowia nie będzie sukcesu w sporcie. Czy trening przeprowadzony łącznie ze smarkaniem i mroczkami przed oczami będzie wartościowy? No nie... A czy da mi coś pozytywnego? No nie.... co najwyżej na drugi dzień będzie jeszcze gorzej. Tyle o teorii, a jak było w praktyce? Dopiero kiedy dostałam pisemną, a później ustną reprymendę od pewnej osoby (która na pewno przeczyta ten post ;) ) mogłam mieć czyste sumienie i położyć się pod kocem na łóżku.
Po przerwie wróciłam do ćwiczeń, nie miałam dużo gorszej formy, potrzebowałam się tylko rozruszać i nawet miałam większą radochę z ćwiczeń niż przed chorobą. Nie straciłam też nawyku codziennego ćwiczenia i dalej mi się chce. Nabrałam ochoty na bieganie i mam zamiar przez 3 tygodnie kwietnia pobiegać trochę po lesie. Byle by tylko śnieg nie spadł ;)
Magda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz