środa, 2 września 2015

Wakacyjnie, urlopowo...

Od czego by tu zacząć?
Właśnie wróciłam z fantastycznego urlopu w zachodnio- północnej części Polski.
Pewno się zdziwicie tym, co zaraz przeczytacie, ale pierwszego dnia śniadanie zjedliśmy w McDonaldzie. Z Krakowa wyjechaliśmy 19 sierpnia około 5 rano z myślą, żeby przed 10 dotrzeć do Głogowa i trochę pozwiedzać to miasto. Po drodze były tylko fastfoody, ale przyznam się bez bicia, że nie miałam żadnych wyrzutów sumienia.


W Głogowie zjedliśmy obiad w chińskiej knajpie i wyruszyliśmy do Wolsztyna, gdzie w sobotę 22 sierpnia miały się odbyć zawody triathlonowe na trzech dystansach, w tym na dystansie IM (Iron Man). Ja miałam wystąpić w roli kibica, motywatora i fotografa... i tak też było, ale po kolei...
Wolsztyn to piękna miejscowość, położona nad jeziorem, bardzo dobrze zagospodarowana pod względem turystycznym. Co prawda warunki noclegowe lekko trącą poprzednim ustrojem, ale cena jest adekwatna do oferowanej jakości. My mieszkaliśmy w ośrodku Jelonek w Karpicku. Świetna miejscówka zarówno dla tych którzy chcą pobiegać albo pojeżdzic na rowerze, jak i dla tych, którzy chcą popływać. Gorąco polecam!! Mieliśmy dwuosobowy domek z aneksem kuchennym. Jak wspomniałam warunki może nie były sheratonowe, ale co za różnica, skoro praktycznie nas tam nie było. Ja nie jestem francuskim pieskiem. Wystarczy mi czysta pościel i prysznic, żeby się umyć. Obiady jedliśmy w trasie, bo celem wyjazdu było m. in. zwiedzenie okolicznych miejscowości, a na kolację robiliśmy zupę krem. Udało nam się zwiedzić Paradyż, bunkry w Pniewie i parowozownię w Wolsztynie.
Postanowiłam wykorzystać okazję... lasy, świeże powietrze... i dużo biegać. Z resztą w planach miałam start w półmaratonie, ale o tym za chwilę...




Oczywiście się zgubiłam i to dwa razy, cała ja... Na szczęście mam w komórce gps, w przeciwnym razie nie byłoby za wesoło. Zauważyłam, że znacznie poprawiłam tempo biegania. Myślę, że to po części dzięki lepszej technice, ale także przez to, że moje mięśnie odpoczęły od treningu siłowego. Co prawda robiłam sobie kilkudzięsięciominutowe workouty, ale nie każdego dnia. Zabrałam ze sobą kettlebell, sztangę, trx'a i skakankę, no i udało mi się trochę potrenować.
Pierwszy raz w życiu, ale myślę że nie ostatni, miałam okazję obejrzeć zawody triathlonowe na najdłuższym dystansie. Start był o 6 rano i zawodnicy mieli do przełynięcia 3,8 km. Potem musieli przejechac 180 km na rowerze i na koniec przebiec maraton. To nie lada wyzwanie, stąd mój szczególny podziw dla kobiet, które podjęły się tego wyzwania. Atmosfera była super, kibice i pogoda dopisali.
A co ja z tego wyniosłam? Przede wszystkim zmianę nastawienia do treningów, moich celów i sposobu odżywiania. Nie żartuję, nie żałowałam sobie... była kawa i shake'i w McDonaldzie, lody, napoje energetyczne, pepsi i piwo. Nie przytyłam. Ktoś mi może powiedzieć, że to przez to, że dużo biegam. Częściowo na pewno tak, ale widziałam już biegaczy i biegaczki przy kośći.
Wracając do tematu moich dość aktywnych wakacji, w niedzielę wystartowaliśmy w półmaratonie w Szczecinie i udało mi się zrobić życiówkę z czasem 1:43:27 h, poprawiając kwietniowy wynik o 10 minut.


Tak więc jest kolejny medal i motywacja, żeby trenować dalej :)


Poza wcześniej wspomnianymi miejscowościami zwiedziliśmy też Świnoujście, Szczecin, Międzyrzecz, Kamień Pomorski i ogrody Hortulus w Dobrzycy. Jeśli ktoś jeszcze nie był w tych okolicach, to zachęcam, bo naprawdę jest co oglądać.
Dziś mam ostatni dzień urlopu. Ogarnełam nieco mieszkanie, zrobiłam pranie i jutro do pracy. No i oczywiście powrót do treningów, choć nie bardzo mocnych, bo już w najbliższą niedzielę ME w Spartanie w Tatrzańskiej Łomnicy. A potem wywracam do  góry nogami mój cały plan treningowy. Trzeba go dopasować do nowych celów.

Kinga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz