Tym razem organizator stanął na wysokości zadania. Trasa była świetnie oznaczona, były taśmy, strzałki namalowane na asfalcie i wolontariusze w odpowiednich miejscach.
Czego organizator nie mógł przewidzieć, to że pogoda da nam do wiwatu.
Do Niepołomic dotarłam około 11.00, w sam raz żeby odebrać pakiet startowy i oddać rzeczy do depozytu. Upał nie z tej ziemi, ale to wiemy nie od wczoraj ;) W sumie nie było kolejek, za wyjątkiem kolejki do toalety, ale to standard przy tego typu imprezach.
Wystartowaliśmy z około 4-minutowym opóźnieniem i zaraz po wybiegnięciu z Niepołomic zobaczyliśmy ciemne chmury. Ktoś rzucił hasło, że będzie burza.
Około 4 kilometra dopadła mnie kolka w swoim skrajnym wydaniu. Pomyślałam... oh no, not again... ;) Zrobiłam coś innego niż zwykle, zatrzymałam się i zrobiłam głęboki skłon. Utrzymała te pozycję przez kilkanaście sekund, wyprostowałam się i spróbowałam biec dalej. Zadziałało, ale biegłam już nieco asekuracyjnie.
Na około 5 km zaczęło kropić, a potem coraz bardziej padać. Burza w lesie i ja z telefonem komórkowym, hm... No ale trzeba było biec dalej. Momentami czuło się coś jakby atmosferę grozy, bo było dosyć ciemno. Nie wiem dokładnie, w którym momencie rozpadało się na dobre. W takim deszczu jeszcze nie biegłam. Na jednym podbiegu zwolniłam do marszu i czułam jak deszcz bardzo mocno uderza w moją skórę, prawie jakby się w nią wbijał. Nigdy nie pomyślałabym, że deszcz może boleć. To już nie była walka o dobry czas, ale walka o to, żeby w ogóle dobiec do mety. I wiem, że nie byłam jedyną osobą, która tę walkę ze sobą toczyła...
Gdy deszcz nieco zelżał biegło się już zdecydowanie lepiej, a nowet można powiedzieć, że całkiem przyjemnie.
W sumie jestem zadowolona z wyniku 1:22:25 na dystansie 15,24 km, a co najważniejsze mam za sobą bardzo dobry trening przed lipcowym startem w Krynicy. Co mnie tam może zaskoczyć? Upał? Deszcz? Chyba tylko śnieg albo grad ;)
Teraz zasłużony odpoczynek... przed jutrzejszym treningiem. W planach mam trx i spinning.
Kinga
Ps. Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto robić długie wybiegania. Dzięki nim można się nauczyć walczyć z kolką albo biegać z nią.
5.10.15 długie wybiegania
niedziela, 26 czerwca 2016
sobota, 25 czerwca 2016
Wymówki
Nie idę biegać, bo pada, bo jest za gorąco, bo mam okres i źle się czuję, bo się umówiłam ze znajomymi, bo musiałam dłużej zostać w pracy, bo jutro rano muszę wcześniej wstać, bo mam zakwasy po wczorajszym treningu, bo mam problem z kolanami i nie mogę biegać... można by wymieniać w nieskończoność, ale po co?
Trzymam się mojego planu bardziej konsekwentnie niż kiedykolwiek wcześniej. Mimo upału zmobilizowałam się do biegania. Nie było łatwo, zwłaszcza wczoraj, ale się nie poddałam. Cały czas powtarzałam sobie, że muszę biec dalej, bo przecież właśnie takie warunki będą w Krynicy, tyle że tam będzie pod górę. Czasu na przygotowanie się zostało niewiele, bo zaledwie miesiąc i dlatego trzeba wykorzystać każdą chwilę, niezależnie od pogody. Praca nad głową też jest elementem treningu...
Dziś tylko basen, bo jutro biegnę w Pogoni za Żubrem, 15 km w Puszczy Niepołomickiej. Będzie duszno i parno, jak to zwykle w lesie.
Od kilku dni bolą mnie łydki i zastanawiam się, czy to przez to moje codzienne zdobywanie 7 piętra (dwa razy na górę i dwa razy w dół), hm...
Kinga
Trzymam się mojego planu bardziej konsekwentnie niż kiedykolwiek wcześniej. Mimo upału zmobilizowałam się do biegania. Nie było łatwo, zwłaszcza wczoraj, ale się nie poddałam. Cały czas powtarzałam sobie, że muszę biec dalej, bo przecież właśnie takie warunki będą w Krynicy, tyle że tam będzie pod górę. Czasu na przygotowanie się zostało niewiele, bo zaledwie miesiąc i dlatego trzeba wykorzystać każdą chwilę, niezależnie od pogody. Praca nad głową też jest elementem treningu...
Dziś tylko basen, bo jutro biegnę w Pogoni za Żubrem, 15 km w Puszczy Niepołomickiej. Będzie duszno i parno, jak to zwykle w lesie.
Od kilku dni bolą mnie łydki i zastanawiam się, czy to przez to moje codzienne zdobywanie 7 piętra (dwa razy na górę i dwa razy w dół), hm...
Kinga
wtorek, 21 czerwca 2016
5.10.15 długie wybiegania
10 powodów, dla których warto robić długie wybiegania:
* wzmacniają cały organizm - mięśnie, stawy, kości, przyczepy, system odporności i... psychikę
* rozwijają wytrzymałość krążeniowo - oddechową
* przyzwyczajają serce do długiego wysiłku, zwiększają jego pojemność minutową, co oznacza spadek tętna spoczynkowego
* zwiększają ilość włókien wolnokurczliwych, dzięki czemu zwiększa się odporność na zmęczenie
* powodują wzrost ilości hemoglobiny, co prowadzi do lepszego dotlenienia mięśni
* pozwalają oswoić się z dystansem osobom początkującym
* uczą organizm efektywniej i oszczędniej gospodarować źródłami energii, korzystać z tłuszczu a nie tylko z glikogenu
* pozwalają przetestować buty, ubranie i akcesoria biegowe
* uczą rozkładać siły
* wymuszają szukanie nowych tras biegowych, żeby nie było nudno ;)
Wczoraj udało się przebiec prawie 18 km, a dziś był spinning i trx. Coraz bliżej do kolejnego Spartan Race, więc... trzeba biegać i nie tylko...
Na jutro mam w planach bieganie - interwał i basen. Oby tylko pogoda dopisała...
Kinga
* wzmacniają cały organizm - mięśnie, stawy, kości, przyczepy, system odporności i... psychikę
* rozwijają wytrzymałość krążeniowo - oddechową
* przyzwyczajają serce do długiego wysiłku, zwiększają jego pojemność minutową, co oznacza spadek tętna spoczynkowego
* zwiększają ilość włókien wolnokurczliwych, dzięki czemu zwiększa się odporność na zmęczenie
* powodują wzrost ilości hemoglobiny, co prowadzi do lepszego dotlenienia mięśni
* pozwalają oswoić się z dystansem osobom początkującym
* uczą organizm efektywniej i oszczędniej gospodarować źródłami energii, korzystać z tłuszczu a nie tylko z glikogenu
* pozwalają przetestować buty, ubranie i akcesoria biegowe
* uczą rozkładać siły
* wymuszają szukanie nowych tras biegowych, żeby nie było nudno ;)
Wczoraj udało się przebiec prawie 18 km, a dziś był spinning i trx. Coraz bliżej do kolejnego Spartan Race, więc... trzeba biegać i nie tylko...
Na jutro mam w planach bieganie - interwał i basen. Oby tylko pogoda dopisała...
Kinga
sobota, 18 czerwca 2016
Schody czelendż
Jestem korpoludkiem, ale walczę z moim lenistwem. Fakt, że trenuję 8-9 godzin w tygodniu nie jest usprawiedliwieniem na wybieranie windy zamiast schodów, tramwaju lub autobusu zamiast spaceru. Każda forma ruchu jest dobra i potrzebna. Na biurku mam zawsze szklankę z wodą. W ten spodób wyrobiłam sobie nawyk regularnego picia. Mam szklankę a nie dzbanek, bo to mnie zmusza do tego, żeby częśćiej podnieść tyłek z krzesła i pójść do kuchni po wodę. Wypijam 5 - 7 szklanek wody podczas 8-godzinnego dnia pracy. Za potrzebą też wybieram dłuższą drogę, a ostatnio dołożyłam sobie kolejne wyzwanie. Impulsem była próba ewakuacji budynku. Wracaliśmy schodami, bo przy windach zrobił się oczywiście korek. Pomyślałam wtedy, że w zasadzie mogłabym to robić codziennie. Tak więc od kilku dni "zdobywam pieszo" 7 piętro. Droga do góry zajmuje mi około półtorej minuty, a na dół około minuty. W sumie spalam jakieś 10-12 kcal. Jeśli mam okazję, pokonuję tę trasę więcej niż raz dziennie, na przykład kiedy idę na zakupy do pobliskiego supermarketu.
Czy ktoś ma ochotę dołączyć? We dwoje zawsze raźniej ;)
Kinga
Ps. Dziś już poćwiczone (Spartan workout na świeżym powietrzu) i popływane, a jak u Was? Trenujecie czy rest day? ;)
Czy ktoś ma ochotę dołączyć? We dwoje zawsze raźniej ;)
Kinga
Ps. Dziś już poćwiczone (Spartan workout na świeżym powietrzu) i popływane, a jak u Was? Trenujecie czy rest day? ;)
piątek, 17 czerwca 2016
Sok z buraka
14 czerwca na facebookowym profilu Ewy pojawił się post na temat "paru ograniczonych trenerów / trenerek". Chciałabym się odnieść do tego posta.
Z jakimkolwiek trenerem bym nie rozmawiała, a było ich kilku, każdy z nich mówił, że wybór zawsze należy do klienta. Każdy sam decyduje o tym, czy ćwiczy w domu, na siłowni, czy na zajęciach grupowych. Myślę natomiast, że każdy ma prawo do posiadania i wypowiadania głośno swojego zdania. Skoro uważam, że Ewa ćwiczy nietechnicznie, to mam prawo dzielić się tą opinią. I jeśli ktoś pyta mnie o radę, to mówię, żeby się skonsultował z trenerem zanim cokolwiek zacznie robić sam.
Znam wielu trenerów, którzy osiągnęli więcej niż Ewa, np. miejsce na pudle w triathlonie. Znam instruktora, dzięki któremu Polacy zaczęli startować w Spartan Race. W 2013 roku namówił kilka osób do startu, gdzieś na Słowacji czy w Czechach, nieistotne. Ja dołączyłam do grupy rok później, a w tym roku w Pradze startowało już ponad 70 osób. Znam trenera, który jest sędzią piłkarskim i nie obnosi się z tym, jak z medalami po wojnie bolszewicko-pruskiej.
Ćwiczenia z własnym ciężarem ciała są bezpieczne pod warunkiem, że są wykonane poprawnie technicznie. W domu nie ma instruktora, który może skorygować błędy ani lustra na całą ścianę, dzięki któremu można samemu sprawdzić, czy się ćwiczy poprawnie.
Ćwiczenia z własnym obciążeniem nie zawsze są wystarczające, aby osiagnąć porządane efekty. Wszystko zależy od tego, jaki jest cel. Na przykład, jeżeli celem jest 70 kg w martwym ciągu, to nie ma bata, trzeba popracować ze sztangą. Tak więc Ewa, masz rację, ale...
"Efekty mojej pracy w Polsce SĄ NAJLEPSZE". Naprawdę? No chyba, że mówimy o kolejkach do rehabilitantów. To że osoby ćwiczące w klubach fitness nie publikują efektów swojej pracy wcale nie oznacza, że ich nie mają. Z resztą na temat publikowania wszystkiego na facebooku wypowiedziałam się dwa posty temu.
"Gdzie ten IDIOTA (z całą odpowiedzialnością) był, kiedy zaczynałaś w domu?" Przypuszczam, że prowadził jakiś trening albo się dokształcał. Trenerzy i instruktorzy fitness poświęcają dużo czasu i wydają sporo pieniędzy na doskonalenie swoich umiejętności. Sama mam za sobą 4 warsztaty, mimo że nie jestem instruktorem fitness. Wiem, że trzeba się uczyć, aby być na bieżąco i dotyczy to zarówno form treningowych, sprzętu, jak i diety. Nie wystarczy poczytać o czymś w internecie. Warto posłuchać tego, co mają do powiedzenia inni trenerzy, instruktorzy, rehabilitanci, dietetycy, podzielić się z nimi własną wiedzą i doświadczeniem.
Materiały Ewy nie są niczym wyjątkowym ani przełomowym, nie wymyśliła żadnych nowych ćwiczeń ani form treningowych. W swoich programach opiera się na znanych ćwiczeniach. Mówiąc krótko, Ameryki nie odkryła.
Prekursorką gimnastycznego aerobiku była Jane Fonda, która w 1979 roku otworzyła w Los Angeles swój fitness klub. Wydała także serię kaset wideo z programem ćwiczeń dla kobiet w różnym wieku, w której zaproponowała swoją interpretacje ruchu, stylu z naciskiem na elementy siły, wytrzymałości i rozciągania.
Pod koniec lat siedemdziesiątych, za sprawą Jacky Sorensen, do aerobiku trafił zestaw ćwiczeń złożony z podskoków i sprężynowania nazwany high impact, który pozwolił uczestnikom zajęć dojść do maksimum zmęczenia. Został on jednak ostro skrytykowany przez lekarzy i uznany za kontuzjogenny.
Do Polski aerobik dotarł w 1981 roku dzięki Hannie Fidusiewicz, znanej gimnastyczce, absolwentce AWF w Warszawie, która jako pierwsza Polka ukończyła specjalistyczny kurs aerobiku w Paryżu.
"Właściciele klubów fitness zdają sobie sprawe z wartości jaką przyniosła polskiemu rynkowi moja praca .. " Myślę Ewa, że właściciele klubów fitness doceniają Twój wkład w to, że koniec końców ludzie decydują się na trening z merytorycznie i praktycznie przygotowanym instruktorem zamiast się zarzynać w domu.
"Światowe marki podpisują ze mną kontrakty nie dlatego, ze mam znajomosci .. i nie dlatego, bo mi sie poszczęściło , ale dlatego bo jestem mega dobra w tym co robie .." Samochwała w kącie stała. Światowe marki podpisują kontrakty z Małyszem, Kubicą, Lewandowskim itd., ale nie dlatego, że wszyscy Polacy nagle zaczęli jeżdzić na nartach, samochodem wyścigowym albo grać w piłkę nożną. Podpisują je dlatego, że te osoby się wypromowały (w taki czy inny sposób) i są liderami opinii. Każda z wymienionych osób jest mega dobra w tym co robi. Zdobyte medale i wyróżnienia mówią same za siebie. A Ty Ewa masz dobrych specjalistów od marketingu, choć po ostatnim wpisie na fb zaczynam wątpić w ich kwalifikacje zawodowe.
Ewa nie jesteś pępkiem polskiego świata sportu, a liczby mówią same za siebie. I jeśli ktoś po treningu z Tobą stwierdza, że raczej pojeździ na rowerze albo pobiega, to jakikolwiek komentarz jest w tym miejscu zbędny.
Wg CBOS "Zdecydowanie najbardziej popularnym sportem jest jazda na rowerze (51%), a na drugim miejscu pływanie (28%). Inne stosunkowo popularne formy rekreacji to: bieganie (18%), turystyka piesza (16%), piłka nożna (14%), siatkówka (14%), gimnastyka, fitness, aerobik (13%)." (Warszawa, wrzesień 2013)
http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2013/K_129_13.PDF
http://www.fit.pl/klubyfitness/aktualnosci/jak-wyglada-rynek-fitness-w-polsce,465,1,0.html
Styl wypowiedzi na profilu Ewy pozostawia wiele do życzenia. Nadużywanie znaków interpunkcyjnych i wielkich liter słabo świadczy o umiejętnościach literackich jej autora.
Według mnie celem posta jest ponowne zwrócenie uwagi na Ewę, bo ostatnio coś o niej ucichło. Przesano ją krytykować, w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy nie trafiłam na żadnego "hejta". Nie tędy droga. Zrób przysługę sobie i światu i zajmij się motywowaniem swoich endorfinek zamiast umieszczać marne posty na fb.
Zaczęłam ćwiczyć w domu w wieku około 16 lat, bo usłyszałam mało przyjemny komentarz od koleżanki z klasy. Powycinałam z kolorowych czasopism przykładowe ćwiczenia i ułozyłam sobie własny zestaw, który wykonywałam codziennie konsekwentnie przez kilka następnych lat. Ewa miała wtedy 14 lat, więc nie mogło jej jeszcze być na zdjęciach w czasopismach dla kobiet. Na zajęcia grupowe pierwszy raz trafiłam w 2005 roku w Zakopanem i wtedy także nikt jeszcze o Ewie nie słyszał. Potem wróciłam do ćwiczenia w domu, aż do początków 2012, kiedy zaczęłam swoją przygodę z zumbą. Po półtorej roku przypadkowo trafiłam na zajęcia fitness do pewnej instruktorki i na zumbę już nie wróciłam. O tym jakie sukcesy mam na koncie i co mnie motywuje, można przeczytać na tym blogu. Jedno jest pewne, nie zawdzięczam ich Ewie i myślę, że wiele Polek może się pod tym stwierdzeniem podpisać.
Kinga
#ewachodakowska
Z jakimkolwiek trenerem bym nie rozmawiała, a było ich kilku, każdy z nich mówił, że wybór zawsze należy do klienta. Każdy sam decyduje o tym, czy ćwiczy w domu, na siłowni, czy na zajęciach grupowych. Myślę natomiast, że każdy ma prawo do posiadania i wypowiadania głośno swojego zdania. Skoro uważam, że Ewa ćwiczy nietechnicznie, to mam prawo dzielić się tą opinią. I jeśli ktoś pyta mnie o radę, to mówię, żeby się skonsultował z trenerem zanim cokolwiek zacznie robić sam.
Znam wielu trenerów, którzy osiągnęli więcej niż Ewa, np. miejsce na pudle w triathlonie. Znam instruktora, dzięki któremu Polacy zaczęli startować w Spartan Race. W 2013 roku namówił kilka osób do startu, gdzieś na Słowacji czy w Czechach, nieistotne. Ja dołączyłam do grupy rok później, a w tym roku w Pradze startowało już ponad 70 osób. Znam trenera, który jest sędzią piłkarskim i nie obnosi się z tym, jak z medalami po wojnie bolszewicko-pruskiej.
Ćwiczenia z własnym ciężarem ciała są bezpieczne pod warunkiem, że są wykonane poprawnie technicznie. W domu nie ma instruktora, który może skorygować błędy ani lustra na całą ścianę, dzięki któremu można samemu sprawdzić, czy się ćwiczy poprawnie.
Ćwiczenia z własnym obciążeniem nie zawsze są wystarczające, aby osiagnąć porządane efekty. Wszystko zależy od tego, jaki jest cel. Na przykład, jeżeli celem jest 70 kg w martwym ciągu, to nie ma bata, trzeba popracować ze sztangą. Tak więc Ewa, masz rację, ale...
"Efekty mojej pracy w Polsce SĄ NAJLEPSZE". Naprawdę? No chyba, że mówimy o kolejkach do rehabilitantów. To że osoby ćwiczące w klubach fitness nie publikują efektów swojej pracy wcale nie oznacza, że ich nie mają. Z resztą na temat publikowania wszystkiego na facebooku wypowiedziałam się dwa posty temu.
"Gdzie ten IDIOTA (z całą odpowiedzialnością) był, kiedy zaczynałaś w domu?" Przypuszczam, że prowadził jakiś trening albo się dokształcał. Trenerzy i instruktorzy fitness poświęcają dużo czasu i wydają sporo pieniędzy na doskonalenie swoich umiejętności. Sama mam za sobą 4 warsztaty, mimo że nie jestem instruktorem fitness. Wiem, że trzeba się uczyć, aby być na bieżąco i dotyczy to zarówno form treningowych, sprzętu, jak i diety. Nie wystarczy poczytać o czymś w internecie. Warto posłuchać tego, co mają do powiedzenia inni trenerzy, instruktorzy, rehabilitanci, dietetycy, podzielić się z nimi własną wiedzą i doświadczeniem.
Materiały Ewy nie są niczym wyjątkowym ani przełomowym, nie wymyśliła żadnych nowych ćwiczeń ani form treningowych. W swoich programach opiera się na znanych ćwiczeniach. Mówiąc krótko, Ameryki nie odkryła.
Prekursorką gimnastycznego aerobiku była Jane Fonda, która w 1979 roku otworzyła w Los Angeles swój fitness klub. Wydała także serię kaset wideo z programem ćwiczeń dla kobiet w różnym wieku, w której zaproponowała swoją interpretacje ruchu, stylu z naciskiem na elementy siły, wytrzymałości i rozciągania.
Pod koniec lat siedemdziesiątych, za sprawą Jacky Sorensen, do aerobiku trafił zestaw ćwiczeń złożony z podskoków i sprężynowania nazwany high impact, który pozwolił uczestnikom zajęć dojść do maksimum zmęczenia. Został on jednak ostro skrytykowany przez lekarzy i uznany za kontuzjogenny.
Do Polski aerobik dotarł w 1981 roku dzięki Hannie Fidusiewicz, znanej gimnastyczce, absolwentce AWF w Warszawie, która jako pierwsza Polka ukończyła specjalistyczny kurs aerobiku w Paryżu.
"Właściciele klubów fitness zdają sobie sprawe z wartości jaką przyniosła polskiemu rynkowi moja praca .. " Myślę Ewa, że właściciele klubów fitness doceniają Twój wkład w to, że koniec końców ludzie decydują się na trening z merytorycznie i praktycznie przygotowanym instruktorem zamiast się zarzynać w domu.
"Światowe marki podpisują ze mną kontrakty nie dlatego, ze mam znajomosci .. i nie dlatego, bo mi sie poszczęściło , ale dlatego bo jestem mega dobra w tym co robie .." Samochwała w kącie stała. Światowe marki podpisują kontrakty z Małyszem, Kubicą, Lewandowskim itd., ale nie dlatego, że wszyscy Polacy nagle zaczęli jeżdzić na nartach, samochodem wyścigowym albo grać w piłkę nożną. Podpisują je dlatego, że te osoby się wypromowały (w taki czy inny sposób) i są liderami opinii. Każda z wymienionych osób jest mega dobra w tym co robi. Zdobyte medale i wyróżnienia mówią same za siebie. A Ty Ewa masz dobrych specjalistów od marketingu, choć po ostatnim wpisie na fb zaczynam wątpić w ich kwalifikacje zawodowe.
Ewa nie jesteś pępkiem polskiego świata sportu, a liczby mówią same za siebie. I jeśli ktoś po treningu z Tobą stwierdza, że raczej pojeździ na rowerze albo pobiega, to jakikolwiek komentarz jest w tym miejscu zbędny.
Wg CBOS "Zdecydowanie najbardziej popularnym sportem jest jazda na rowerze (51%), a na drugim miejscu pływanie (28%). Inne stosunkowo popularne formy rekreacji to: bieganie (18%), turystyka piesza (16%), piłka nożna (14%), siatkówka (14%), gimnastyka, fitness, aerobik (13%)." (Warszawa, wrzesień 2013)
http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2013/K_129_13.PDF
http://www.fit.pl/klubyfitness/aktualnosci/jak-wyglada-rynek-fitness-w-polsce,465,1,0.html
Styl wypowiedzi na profilu Ewy pozostawia wiele do życzenia. Nadużywanie znaków interpunkcyjnych i wielkich liter słabo świadczy o umiejętnościach literackich jej autora.
Według mnie celem posta jest ponowne zwrócenie uwagi na Ewę, bo ostatnio coś o niej ucichło. Przesano ją krytykować, w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy nie trafiłam na żadnego "hejta". Nie tędy droga. Zrób przysługę sobie i światu i zajmij się motywowaniem swoich endorfinek zamiast umieszczać marne posty na fb.
Zaczęłam ćwiczyć w domu w wieku około 16 lat, bo usłyszałam mało przyjemny komentarz od koleżanki z klasy. Powycinałam z kolorowych czasopism przykładowe ćwiczenia i ułozyłam sobie własny zestaw, który wykonywałam codziennie konsekwentnie przez kilka następnych lat. Ewa miała wtedy 14 lat, więc nie mogło jej jeszcze być na zdjęciach w czasopismach dla kobiet. Na zajęcia grupowe pierwszy raz trafiłam w 2005 roku w Zakopanem i wtedy także nikt jeszcze o Ewie nie słyszał. Potem wróciłam do ćwiczenia w domu, aż do początków 2012, kiedy zaczęłam swoją przygodę z zumbą. Po półtorej roku przypadkowo trafiłam na zajęcia fitness do pewnej instruktorki i na zumbę już nie wróciłam. O tym jakie sukcesy mam na koncie i co mnie motywuje, można przeczytać na tym blogu. Jedno jest pewne, nie zawdzięczam ich Ewie i myślę, że wiele Polek może się pod tym stwierdzeniem podpisać.
Kinga
#ewachodakowska
wtorek, 14 czerwca 2016
Dzienniczek ucznia ;)
Najważniejsze jest, żeby mieć cel, a potem trzeba ułożyć plan i konsekwentnie go realizować. Wiadomo, że czasem może coś wyskoczyć i nie uda się zrobić treningu, ale nie ma się co martwić ani przejmować. Nie dziś, to jutro. Trzeba zdroworozsądkowo podejść do tematu. Tego się nauczyłam w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, choć na początku miałam zupełnie inne podejście do tematu. Nie zrobienie treningu praktycznie oznaczało koniec świata. Liczyło się tylko to, żeby się zajechać i to konkretnie, a przecież tak naprawdę nie o to chodzi.
Dziś mam wyznaczony cel i przygotowany plan treningowy. Jeśli danego dnia nie uda się pobiegać, z powodu deszczu albo złego samopoczucia, to świat się nie zawali. I nie ma czegoś takiego jak odrabianie treningu albo trenowanie na zapas, no chyba że ktoś się faktycznie chce zajechać, ale to się może skończyć przetrenowaniem i kontuzją.
Staram się co najmniej raz w tygodniu biegać w terenie urozmaiconym. Odkrywam coraz to nowsze trasy w Lasku Wolskim. W piątek nie przeszkodził mi nawet deszcz.
W sobotę byłam na nowo otwartym basenie w miejscowości, z której pochodzę. Mając dla siebie cały tor, starałam się maksymalnie wykorzystać sytuację i zrobić dobry trening (kraul na zmianę z grzbietem).
Wczoraj biegałam. Mimo, że nogi były ciężkie po niedzielnym treningu, przycisnęłam i pękła dyszka. Potem miałam lekcję pływania i po raz pierwszy ćwiczyłam ruchy do delfina. Na razie wydają mi się one mało naturalne, ale może jak więcej poćwiczę, to coś z tego będzie. Za to coraz lepiej idzie mi kraul i mimo, że na razie nie biję rekordów prędkości ani dystansu, to jestem z siebie zadowolona. Teraz to już jest tylko i wyłącznie kwestia pływania, pływania i jeszcze raz pływania. Jak to mówi mój trener, brakuje mi wyleżenia na wodzie.
Oprócz dziennika polar flow, mam jeszcze taki osobny do zapisywania treningów biegowych i na basenie.
Dziś zgodnie z planem - spinning i trx, a jutro trochę wymuszony, a trochę należny rest day. Tak to bywa :)
Kinga
Dziś mam wyznaczony cel i przygotowany plan treningowy. Jeśli danego dnia nie uda się pobiegać, z powodu deszczu albo złego samopoczucia, to świat się nie zawali. I nie ma czegoś takiego jak odrabianie treningu albo trenowanie na zapas, no chyba że ktoś się faktycznie chce zajechać, ale to się może skończyć przetrenowaniem i kontuzją.
W sobotę byłam na nowo otwartym basenie w miejscowości, z której pochodzę. Mając dla siebie cały tor, starałam się maksymalnie wykorzystać sytuację i zrobić dobry trening (kraul na zmianę z grzbietem).
Wczoraj biegałam. Mimo, że nogi były ciężkie po niedzielnym treningu, przycisnęłam i pękła dyszka. Potem miałam lekcję pływania i po raz pierwszy ćwiczyłam ruchy do delfina. Na razie wydają mi się one mało naturalne, ale może jak więcej poćwiczę, to coś z tego będzie. Za to coraz lepiej idzie mi kraul i mimo, że na razie nie biję rekordów prędkości ani dystansu, to jestem z siebie zadowolona. Teraz to już jest tylko i wyłącznie kwestia pływania, pływania i jeszcze raz pływania. Jak to mówi mój trener, brakuje mi wyleżenia na wodzie.
Oprócz dziennika polar flow, mam jeszcze taki osobny do zapisywania treningów biegowych i na basenie.
Dziś zgodnie z planem - spinning i trx, a jutro trochę wymuszony, a trochę należny rest day. Tak to bywa :)
Kinga
sobota, 11 czerwca 2016
Taki temat... a mnie się to kojarzy z...
Na początku było fajnie. Pierwszego treningu nie zapomnę nigdy, bo dostałam niezły wycisk i chyba z pół godziny dochodziłam do siebie w szatni. Czekałam aż moja twarz zmieni kolor z buraczkowego na nieco bardziej przystępny dla świata. Byłam już dość mocno wytrenowana, a mimo wszystko workout był dla mnie ciężki. Wiedziałam jednak, że wrócę na kolejny. Czego jeszcze wtedy nie mogłam wiedzieć to, jak bardzo w ciągu kolejnych 2 lat zmieni się moje życie.
Początki w nowej grupie nie są łatwe i czułam się nieco wyizolowana, ale dzięki kilku sympatycznym osobom szybko udało mi się wkręcić w towarzystwo, a po pierwszym wyjeździe na Spartana czułam się już pełnoprawnym członkiem grupy. Apropos pierwszego Spartana, nikt wtedy nie mówił o żelach, odżywkach, ładowaniu węgli na kolację i tym podobnych rzeczach. Liczył się po prostu start w biegu z przeszkodami.
Trener wrzucał na naszej grupie na fb wyniki treningów i informacje o zapisach na kolejne biegi. Pojawiały się też informacje o noclegach, pytania kto ma wolne miejsce w samochodzie itp.
Nawet nie wiem, kiedy grupa zaczęła zmieniać charakter z treningowej na społeczną. Stopniowo wykruszyła się część osób z dawnej ekipy. Pojawiły się nowe twarze, ludzie bez wcześniejszego przygotowania treningoweo, co siłą rzeczy wynusiło spadek poziomu. No ale każdemu trzeba dać szansę, bo każdy gdzieś kiedyś zaczynał. Nie było już zapisywania wyników na tablicy ani "czelendżu". Coraz częściej zaczęłam zauważać, że za dużo czasu spędzam z tymi ludźmi już po treningu, gadka szmatka i nie wiadomo kiedy zleciało pół godziny, czasem nawet więcej.
Jakiś czas temu był ponowny zryw do zapisywania wyników na tablicy, ale umarł śmiercią naturalną. Czasem się zastanawiałam, dlaczego ludzie, którzy na treningach mieli o wiele lepsze ode mnie rezultaty, tak słabo radzili sobie na zawodach. Fakt jest taki, że innych możesz oszukiwać, siebie nie oszukasz. Spartan prawdę Ci powie ;)
Pierwszy raz wkurzyłam się tak porządnie, jak mnie ktoś dopisał pod postem o różowych bandanach dla wszystkich. Dlaczego ktoś ma się wypowiadać w moim imieniu? Widziałam posta, paradowanie po siłowni w różowym nakryciu głowy mnie nie kręci, więc się nie wpisałam. Poza tym zaczęło mnie tłamsić bycie jak wszyscy.
Posty na grupie straciły charakter treningowy. Pojawiły się pytania typu: wybieramy się na lody na Starowiślną, ktoś ma ochotę pójść z nami? WTF... W grupie jest nadal około 350 osób, bo niektórzy się z niej nie wypisali. Z każdą z tych osób chcesz człowieku iść na lody? Pojawiły się też zdjęcia z imprez, oczywiście w nawiązaniu do tego, jak kto i co trenuje... Kilka osób przoduje w udzielaniu się na grupie, wrzucają cokolwiek byle tylko zaistnieć. Jest na to takie amerykańskie określenie...
attention whore...
Szanuję moich trenerów za to, że są merytorycznie i praktycznie przygotowani do swojej pracy, że wkładają w nią serce i dzielą sie swoją pasją do sportu. Ale to jest właśnie ich praca, za to dostają wynagrodzenie. Trener jest trenerem, a nie alfą i omegą. Nie będę nigoko stawiać na piedestale ani budować mu pomnika. To gdzie teraz jestem jest w co najmniej 90% moją zasługą, bo to ja dawałam z siebie wszystko na treningach.
Ludzie z zewnątrz zazwyczaj widzą to, czego my nie widzimy albo nie chcemy widzieć. W końcu do mnie dotarło kilka rzeczy oczywistych. Poznałam ludzi, którzy biegają, a nie uprawiają biegactwo. Też mają grupę na fb, ale nikt się tam nie manifestuje ze swoimi przebiegniętymi 5 km.
Mam wrażenie déjà vu i jestem ciekawa, ile hejtów zbiorę za tego posta.
1. Najbardziej rzucającą się w oczy cechą jest gorliwość, z jaką ludzie przychodzą na trening.
2. Ludzie wierzą w inność i wyjątkowość trenera, który ma wiedzę absolutną na temat sportu, treningów i odżywiania. Tylko ten, kto postępuje zgodnie z jego wytycznymi, może osiągnąć rezultaty (wydolność, wytrzymałość, sylwetkę). Decyzje trenera nie są podważane ani dyskutowane.
3. Ludzie wierzą, że stanowią grupę elitarną, posiadają wiedzę na temat techniki, dzięki czemu różnią się od innych i są lepsi od tych, którzy nie należą do ich grona. Ludzie są bezkrytyczni wobec trenera, innych członków grupy i ich pomysłów. W zasadzie każdy pomysł jest super.
4. Wszystko kręci się wokół treningów i diety. Dyscyplina przejmuje kontrolę nad innymi aspektami życia. Ludzie mają mało czasu na cokolwiek innego, z resztą treningi tak czy owak wypełniają każdą wolnę chwilę.
5. W grupie nie ma miejsca na indywidualność. Dla całej grupy zamawiane są t-shirty o tym samym wzorze, najczęściej z logo klubu, w tórym trenują. Dotyczy to także bandan i leginsów.
6. Ludzie stopniowo tracą znajomych spoza klubu, w którym trenują. Stopniowo zaciera się granica między tym, co się dzieje na treningu a życiem prywatnym. Nie pojawienie się na treningu wywołuje burzę pytań przy okazji ponownego pojawienia się w klubie.
Fajna jest to grupa, zawsze to być może, prawda... jednakże ja ją między s.... włożę...
Kinga
#followtheleader
Początki w nowej grupie nie są łatwe i czułam się nieco wyizolowana, ale dzięki kilku sympatycznym osobom szybko udało mi się wkręcić w towarzystwo, a po pierwszym wyjeździe na Spartana czułam się już pełnoprawnym członkiem grupy. Apropos pierwszego Spartana, nikt wtedy nie mówił o żelach, odżywkach, ładowaniu węgli na kolację i tym podobnych rzeczach. Liczył się po prostu start w biegu z przeszkodami.
Trener wrzucał na naszej grupie na fb wyniki treningów i informacje o zapisach na kolejne biegi. Pojawiały się też informacje o noclegach, pytania kto ma wolne miejsce w samochodzie itp.
Nawet nie wiem, kiedy grupa zaczęła zmieniać charakter z treningowej na społeczną. Stopniowo wykruszyła się część osób z dawnej ekipy. Pojawiły się nowe twarze, ludzie bez wcześniejszego przygotowania treningoweo, co siłą rzeczy wynusiło spadek poziomu. No ale każdemu trzeba dać szansę, bo każdy gdzieś kiedyś zaczynał. Nie było już zapisywania wyników na tablicy ani "czelendżu". Coraz częściej zaczęłam zauważać, że za dużo czasu spędzam z tymi ludźmi już po treningu, gadka szmatka i nie wiadomo kiedy zleciało pół godziny, czasem nawet więcej.
Jakiś czas temu był ponowny zryw do zapisywania wyników na tablicy, ale umarł śmiercią naturalną. Czasem się zastanawiałam, dlaczego ludzie, którzy na treningach mieli o wiele lepsze ode mnie rezultaty, tak słabo radzili sobie na zawodach. Fakt jest taki, że innych możesz oszukiwać, siebie nie oszukasz. Spartan prawdę Ci powie ;)
Pierwszy raz wkurzyłam się tak porządnie, jak mnie ktoś dopisał pod postem o różowych bandanach dla wszystkich. Dlaczego ktoś ma się wypowiadać w moim imieniu? Widziałam posta, paradowanie po siłowni w różowym nakryciu głowy mnie nie kręci, więc się nie wpisałam. Poza tym zaczęło mnie tłamsić bycie jak wszyscy.
Posty na grupie straciły charakter treningowy. Pojawiły się pytania typu: wybieramy się na lody na Starowiślną, ktoś ma ochotę pójść z nami? WTF... W grupie jest nadal około 350 osób, bo niektórzy się z niej nie wypisali. Z każdą z tych osób chcesz człowieku iść na lody? Pojawiły się też zdjęcia z imprez, oczywiście w nawiązaniu do tego, jak kto i co trenuje... Kilka osób przoduje w udzielaniu się na grupie, wrzucają cokolwiek byle tylko zaistnieć. Jest na to takie amerykańskie określenie...
attention whore...
Szanuję moich trenerów za to, że są merytorycznie i praktycznie przygotowani do swojej pracy, że wkładają w nią serce i dzielą sie swoją pasją do sportu. Ale to jest właśnie ich praca, za to dostają wynagrodzenie. Trener jest trenerem, a nie alfą i omegą. Nie będę nigoko stawiać na piedestale ani budować mu pomnika. To gdzie teraz jestem jest w co najmniej 90% moją zasługą, bo to ja dawałam z siebie wszystko na treningach.
Ludzie z zewnątrz zazwyczaj widzą to, czego my nie widzimy albo nie chcemy widzieć. W końcu do mnie dotarło kilka rzeczy oczywistych. Poznałam ludzi, którzy biegają, a nie uprawiają biegactwo. Też mają grupę na fb, ale nikt się tam nie manifestuje ze swoimi przebiegniętymi 5 km.
Mam wrażenie déjà vu i jestem ciekawa, ile hejtów zbiorę za tego posta.
1. Najbardziej rzucającą się w oczy cechą jest gorliwość, z jaką ludzie przychodzą na trening.
2. Ludzie wierzą w inność i wyjątkowość trenera, który ma wiedzę absolutną na temat sportu, treningów i odżywiania. Tylko ten, kto postępuje zgodnie z jego wytycznymi, może osiągnąć rezultaty (wydolność, wytrzymałość, sylwetkę). Decyzje trenera nie są podważane ani dyskutowane.
3. Ludzie wierzą, że stanowią grupę elitarną, posiadają wiedzę na temat techniki, dzięki czemu różnią się od innych i są lepsi od tych, którzy nie należą do ich grona. Ludzie są bezkrytyczni wobec trenera, innych członków grupy i ich pomysłów. W zasadzie każdy pomysł jest super.
4. Wszystko kręci się wokół treningów i diety. Dyscyplina przejmuje kontrolę nad innymi aspektami życia. Ludzie mają mało czasu na cokolwiek innego, z resztą treningi tak czy owak wypełniają każdą wolnę chwilę.
5. W grupie nie ma miejsca na indywidualność. Dla całej grupy zamawiane są t-shirty o tym samym wzorze, najczęściej z logo klubu, w tórym trenują. Dotyczy to także bandan i leginsów.
6. Ludzie stopniowo tracą znajomych spoza klubu, w którym trenują. Stopniowo zaciera się granica między tym, co się dzieje na treningu a życiem prywatnym. Nie pojawienie się na treningu wywołuje burzę pytań przy okazji ponownego pojawienia się w klubie.
Fajna jest to grupa, zawsze to być może, prawda... jednakże ja ją między s.... włożę...
Kinga
środa, 8 czerwca 2016
Plan treningowy
Po raz setny chyba zmieniam swój plan treningowy. Nie ma innego wyjścia, skoro na horyzoncie pojawił się nowy cel, nowe marzenie. Dużo o tym myślałam, zaliczyłam chyba ze trzy kryzysy i w końcu podjęłam kilka ważnych decyzji.
Po pierwsze zmieniłam klub fitness. Nosiłam się z tym zamiaram już od dłuższego czasu. Po prostu potrzebuję zmiany otoczenia, nowego bodźca i nowej motywacji.
Po drugie ograniczyłam ilość treningów siłowo - wytrzymałościowych na rzecz biegania i pływania. W końcu do mnie dotarło, że nigdy nie będę dobrze biegać ani pływać, jeśli codziennie będę spalać mięśnie na treningu funkcjonalnym. To jest po prostu niemożliwe. Powtarzano mi to wiele razy, a ja i tak nie słuchałam i robiłam swoje, dopóki się nie przekonałam na własnej skórze. W zasadzie od kwietnia więcej biegam niż cisnę na siłowni i już widzę efekty na plus.
Mam więc nowy rozkład jazdy. Wiadomo, że z różnych powodów (praca, delegacja, zmęczenie, spotkanie ze znajomymi itp. itd...) zawsze może wypaść jakiś dzień nietreningowy, dlatego nie przewidziam go w moim planie.
Poniedziałek -> bieganie 10km, basen 45 minut
Wtorek -> spinning i TRX
Środa - bieganie interwały, brzuch 10 minut
Czwartek -> spinning i TRX
Piątek -> basen 45 minut lub bieganie w terenie urozmaiconym (15 km), brzuch 10 minut
Sobota -> basen 45 minut
Niedziela -> bieganie 15+ km
Mam oczywiście alternatywę na wypadek skrajnie niesprzyjających warunków atmosferycznych, skrajnie bo przecież Spartanie niczego się nie boją ;)
Do startu w Spartan Race Beast w Krynicy przewiduję jeszcze dodatkowy trening w sobotę - Spartan Workout.
Mam też konkretny pomysł na treningi na basenie, ale o tym będzie w osobnym poście.
Kinga
Po pierwsze zmieniłam klub fitness. Nosiłam się z tym zamiaram już od dłuższego czasu. Po prostu potrzebuję zmiany otoczenia, nowego bodźca i nowej motywacji.
Po drugie ograniczyłam ilość treningów siłowo - wytrzymałościowych na rzecz biegania i pływania. W końcu do mnie dotarło, że nigdy nie będę dobrze biegać ani pływać, jeśli codziennie będę spalać mięśnie na treningu funkcjonalnym. To jest po prostu niemożliwe. Powtarzano mi to wiele razy, a ja i tak nie słuchałam i robiłam swoje, dopóki się nie przekonałam na własnej skórze. W zasadzie od kwietnia więcej biegam niż cisnę na siłowni i już widzę efekty na plus.
Mam więc nowy rozkład jazdy. Wiadomo, że z różnych powodów (praca, delegacja, zmęczenie, spotkanie ze znajomymi itp. itd...) zawsze może wypaść jakiś dzień nietreningowy, dlatego nie przewidziam go w moim planie.
Poniedziałek -> bieganie 10km, basen 45 minut
Wtorek -> spinning i TRX
Środa - bieganie interwały, brzuch 10 minut
Czwartek -> spinning i TRX
Piątek -> basen 45 minut lub bieganie w terenie urozmaiconym (15 km), brzuch 10 minut
Sobota -> basen 45 minut
Niedziela -> bieganie 15+ km
Mam oczywiście alternatywę na wypadek skrajnie niesprzyjających warunków atmosferycznych, skrajnie bo przecież Spartanie niczego się nie boją ;)
Do startu w Spartan Race Beast w Krynicy przewiduję jeszcze dodatkowy trening w sobotę - Spartan Workout.
Mam też konkretny pomysł na treningi na basenie, ale o tym będzie w osobnym poście.
Kinga
poniedziałek, 6 czerwca 2016
Mała Babia i Babia zdobyte
Pierwszy ważny trening przed lipcowym Spartan Race Beast w Krynicy mam już za sobą. W sobotę miałam okazję kibicować na zawodach Goralman na Orawie i przebiec się z zawodnikami na Małą Babią, a potem na Babią Górę.
Trasa była, jak dla mnie, średnio wymagająca. Suma przewyższeń wyniosła 2140 m (1055 m pod górę i 1085 m w dół). Pierwsze 4 km biegliśmy asfaltem i po praktycznie płaskim terenie, dopiero potem zaczęło się mocno pod górkę. Tym razem darowałam sobie schronisko i Perć Akademicką i z Małej Babiej pognałam prosto na Babią. Nie odpuszczałam nawet w chwilach, kiedy nogi dawały o sobie znać, bo z oddechem w ogóle nie miałam problemu. Zaopatrzona w bukłak z wodą i 2 snickersy nie mogłam sobie nie poradzić ;)
Na Babiej mój polar pokazał 11 km, zbieg miał 8 km i w sumie wyszło trochę ponad 19 km... idealny dystans na dłuższe wybieganie.
Pogoda były idealna na tego typu zawody. Na dole, czyli w okolicach Namestova, Rabcy i Słonej Wody było słonecznie z chłodnym wiaterkiem. W górach trochę wiało i na szczytach było zachmurzone, ale na szczęście miałam przy sobie lekką kurtkę przeciwwiatrową. Jest nieodzowna na takie trasy i waży zaledwie kilka gramów. Można ją z łatwością zwinąć i przymocować do plecaka.
Wiem już, że muszę zainwestować w odpowiednie buty. Tym razem biegłam w moich Salomonach, które nieźle się spisały, ale to nie są buty do biegania. Tak więc szykuje mi się mały zakup.
Na obiadokolację był należny po takim wysiłku smažený sýr s hranolkami a tatarskou omáčkou i kiełbaska z grilla. Mniam... :)
Kinga
Trasa była, jak dla mnie, średnio wymagająca. Suma przewyższeń wyniosła 2140 m (1055 m pod górę i 1085 m w dół). Pierwsze 4 km biegliśmy asfaltem i po praktycznie płaskim terenie, dopiero potem zaczęło się mocno pod górkę. Tym razem darowałam sobie schronisko i Perć Akademicką i z Małej Babiej pognałam prosto na Babią. Nie odpuszczałam nawet w chwilach, kiedy nogi dawały o sobie znać, bo z oddechem w ogóle nie miałam problemu. Zaopatrzona w bukłak z wodą i 2 snickersy nie mogłam sobie nie poradzić ;)
Na Babiej mój polar pokazał 11 km, zbieg miał 8 km i w sumie wyszło trochę ponad 19 km... idealny dystans na dłuższe wybieganie.
Pogoda były idealna na tego typu zawody. Na dole, czyli w okolicach Namestova, Rabcy i Słonej Wody było słonecznie z chłodnym wiaterkiem. W górach trochę wiało i na szczytach było zachmurzone, ale na szczęście miałam przy sobie lekką kurtkę przeciwwiatrową. Jest nieodzowna na takie trasy i waży zaledwie kilka gramów. Można ją z łatwością zwinąć i przymocować do plecaka.
Wiem już, że muszę zainwestować w odpowiednie buty. Tym razem biegłam w moich Salomonach, które nieźle się spisały, ale to nie są buty do biegania. Tak więc szykuje mi się mały zakup.
Na obiadokolację był należny po takim wysiłku smažený sýr s hranolkami a tatarskou omáčkou i kiełbaska z grilla. Mniam... :)
Kinga
Subskrybuj:
Posty (Atom)