sobota, 17 czerwca 2017

Perły Małopolski Wapienne - 11 czerwca 2017

Pierwszy raz w życiu miałam wątpliwości, czy dotrę do mety. Psychicznie nastawiłam się na trzy pętle, a w rzeczywistości były dwie i to mi chyba uratowało życie. Nikomu nie polecam startowania w jakichkolwiek zawodach po nieprzespanej nocy, nawet jeśli się nie nastawia na wynik. U mnie kryzys gonił kryzys. Początkowo trasa biegła asfaltem, słońce dość mocno przyświecało i dało mi się we znaki. Pierwszy podbieg był bardzo długi i byłam zadowolona, kiedy wybiegłam na prostą. To nie zmienia faktu, że kiedy dobiegłam do miejsca, w którym zaczynała się druga pętla, konałam ze zmęczenia. Miałam ochotę mordować i byłam na siebie zła za moją głupotę. Nie dość, że w nocy nie zmrużyłam oka, to na dodatek nie byłam kondycyjnie przygotowana do takich podbiegów. Drugi mnie prawie załatwił i wiedziałam, że mam marne szanse na zrobienie trzeciej pętli. Po wybiegnięciu na prostą posłuszeństwa zaczęły odmawiać mięśnie. Pokutował brak wybiegania na dłuższych dystansach. Musiałam maszerować tam, gdzie w normalnych okolicznościach mogłabym biec. I tak kilka kilometrów na zmianę szłam i biegłam. Gdzieś około 9 kilometra zrozumiałam, że nie ma trzeciej pętli. Nadal biegliśmy grzbietem góry, a żeby zmieścić kolejne okrążenie w 5 kilometrach, już musielibyśmy zbiegać. Wiatr w żaglach poczułam dopiero na zbiegu, czyli około 11 kilometra. Wiedziałam, że jednak dotrę do mety, że dam radę i... że nigdy więcej...


Starałam się obserwować swoje tętno, specjalnie po to wzięłam pulsometr. Wiedziałam, kiedy muszę zwolnić, żeby wyrównać oddech. Ostatnia rzecz jakiej potrzebowałam, to bezdech i zakwaszenie mięśni.


Ten start dużo mnie nauczył, więcej niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Po pierwsze- regeneracja, po drugie- nic na siłę, trzeba wiedzieć kiedy odpuścić (mogłam się przepisać na krótki dystans), po trzecie- nie robi się treningu siłowego na dzień przed startem, nie po tak długiej przerwie w bieganiu, po czwarte- założyłam sobie zbyt ambitne cele i będzie ciężko sprostać wyzwaniom, no chyba że jakimś cudem wygospodaruję czas na treningi.
Jakby nie było, jestem dumna z tego, że po pokonaniu 14,7 km w czasie 1 godziny 52 minut, jednak udało mi się dobiec (nie dojść) do mety. I chyba nawet się uśmiechałam ;) Czy jestem z siebie zadowolona? Biorąc pod uwagę wcześniejsze osiągnięcia, raczej średnio, ale z drugiej strony czego mogłam się spodziewać? Czy wystartuję w kolejnych zawodach? Tak i to nie dlatego, że są zapłacone. Po prostu nie wolno się poddawać. Cokolwiek sobie myślałam biegnąc wtedy pod górę i przez las, dziś nie ma to znaczenia. Liczy się to, że była meta i jest medal :)


Jedno jest pewne. Przed kolejnymi zawodami opiekę nad dzieckiem powierzam tatusiowi i grzecznie idę spać. Będę mega zadowolona, jeśli uda mi się pobiegać chociaż trzy razy w tygodniu. Zobaczymy, na ile będzie to realne.
Następny start na początku lipca - Limanowa Forrest. Ten potraktuję stricte treningowo przed kolejnymi Perłami w sierpniu.

Kinga

sobota, 10 czerwca 2017

Skąd się wziął mój "eating disorder" i co mnie motywuje

Jutro kolejny start - Perły Małopolski w Wapiennym. Nie mogę powiedzieć, żebym była jakoś specjalnie przygotowana do tego biegu. Można sobie zaplanować to i tamto, a w rzeczywistości zawsze​ wychodzi inaczej...
W ciągu ostatnich trzech tygodni nie brakowało mi chwil zwątpienia i rezygnacji​. Nie poddałam się tylko dlatego, że miałam nad sobą bata. Z resztą nie wiem, czy mogę pisać, że się nie poddałam, bo tak naprawdę to gdyby nie mój facet i jego "idź poćwiczyć", to pewno bym odpuściła...
Nie jest łatwo. Często jestem niewyspana i zmęczona. Od jakiegoś czasu zmagamy się z kolką niemowlęcą. Mamy za sobą przeprowadzkę (powrót do Krakowa) i jesteśmy w trakcie remontu mieszkania. Czasem wydaje mi się, że Spartanka, która kiedyś osiągała całkiem niezłe wyniki w sporcie to była jakaś inna osoba, że to nie mogłam być ja.
A jednak nadal jestem aktywna. Wiem, że byłabym na siebie zła, gdybym niczego nie robiła i nawet te 50 minut ćwiczeń z Mel B potrafi uratować mój dzień. Nawet jeśli robię coś, czego się nie powinno robić, czyli trenuję na zmęczeniu i bez regeneracji, wiem że w tej chwili nie może być inaczej. Kiedyś podczas treningu miałam wrażenie, że biegnę śpiąc. Każdy krok był mega udręką, miałam ochotę rozpłakać się i pójść do domu, ale przebiegłam te kilka kilometrów. Każda forma ruchu w każdej wolnej chwili jest ważna. Powtarzam sobie, że to jest etap przejściowy, że będzie lepiej jak mały podrośnie i to mi dodaje sił.
Wiem, że byłoby ze mną bardzo kiepsko, gdybym całkowicie zrezygnowała ze sportu. Od nastu lat mam przed oczami wizję utytej mnie... Skąd to się wzięło? Moja mama sporo przytyła w ciąży i późniejszym okresie. Często słyszałam, że nadwagę mamy w genach i choćbym nie wiem co robiła, to i tak mnie nie ominie. Na moje własne nieszczęście potrafię sobie wszystkiego odmówić jeśli tylko chcę, a to się może niestety bardzo źle skończyć. I pewno gdyby nie to, że karmię piersią, to byłabym teraz na jakiejś "restrykcyjnej" diecie bez węglowodanów. Ale że muszę dbać o takiego małego człowieczka, jem w miarę normalnie. No chyba, że mam jakiś stres, wracam wtedy do punktu wyjścia i gdyby nie upomnienia najbliższych, to pewno bym nic nie jadła.
Kiedyś wszystko opierało się na prostym stwierdzeniu "ćwiczę, żeby nie utyć". Dziś jestem aktywna, żeby nie zwariować i żeby mieć lepszą kondycję. Ważę 63,5kg i jest mi z tym dobrze. W zasadzie niczego sobie nie odmawiam i jem to co lubię, na przykład masło orzechowe ;-)
Wiadomo, że w tym roku mogę zapomnieć o jakiś świetnych wynikach, ale nie rezygnuję. Wiem, że jutro nie będzie łatwo. Przede mną jakieś 15 km, treningowo biegam zazwyczaj około 7 km... Oby pogoda dopisała, czytaj... oby nie było upału.
Mała Fasolka (hm, już nie taka mała...) będzie mi kibicować i to jest chyba najlepsza z możliwych motywacji.

Kinga